poniedziałek, 5 kwietnia 2010

I tak oto zaczęła się historia...

  .... wielkiej podróży Małego człowieka na ten świat:

 

UWAGA, UWAGA

OPIS PORODU JEST DOŚĆ DOKŁADNY więc jak ktoś nie chce niech nie czyta :o]

 

19 marca w piątek

-> zauważyłam że odszedł mi czop śluzowy - coś co wyglądało jak czop :) ale nie byłam pewna więc stwierdziłam, że poczekam do poniedziałku;

22 marca w poniedziałek

-> nic więcej się nie działo, aż do 12 w nocy-zaczęła ze mnie ciec wodnista wydzielina z odrobina krewki [ależ jestem dosłowna];

23 marca we wtorek

-> obudziłam sie około 9 i okazało sie, że "cieknie" ze mnie dość mocno.. więc zjadłam śniadanie, wzięłam prysznic, spakowałam na wszelki wypadek koszulę nocną i kapcie i popędziłam do mojej gin.

-> a ona zrobiła test i stwierdziła, że ciekną mi wody płodowe i wysłała do szpitala po drugiej stronie ulicy, mówią do zobaczenia popołudniu:)wtedy to zadzwoniłam do Mężusia,że idę na położniczy:)

-> w rejestracji stałam około 10-15 min, potem czekałam na przyjęcie na oddzial około 10-15 min., samo przyjęcie i wypełnianie papierów i badanie trawło,żeby nie skłamać,40min.

-> i tak od 11-12 byłam sobie na oddziale i czekałam, w między czasie zrobili mi ktg, usg i badanie krwi no i nic się nie działo - wieczorem przybyła moja gin na dyżur i stwierdziła rozwarcie na jeden palec i zleciła podanie mi oksytocyny o północy jakby się nic nie zaczęło dziać..

-> i tak będąc na oddziale i gaworząc z koleżankami tak od 20.10 zaczęłam odczuwać coraz silniejszy ból podbrzusza i krzyża- zaczęłam więc zapisywać sobie co ile pojawiają sie te bóle [były co 7,6,5,4 min.];

-> od godz. 22 bóle się mocno nasilily i zadzwoniłam do Mężusia powiedzieć mu, że jeżeli te bóle przez nast. conajmniej pół godziny będą się pojawaiły właśnie co 3-4 min to pójdę to zgłosić to położnej.

-> i tak około 23 poszłam zawiadomić o 3-4 min bólach podbrzusza i krzyża - podłączono mnie do ktg, i stwierdzono rozwarcie na 4 palce.. a technika oddychania ze szkoły rodzenia bardzo się wtedy przydawała - masowanie krzyża także :)

-> położna kazała się spakować a ja zadzwoniłam do Mężusia, żeby przybywał :)

-> około 23.40 byłam już na sali porodowej z moimi rzeczami, przebrana w koszule szpitalną skakałam sobie na piłce, oddychalam jak nadchodziły bóle i masowałam mocno krzyż [ból krzyża był chyba mocniejszy,ale masaż skutecznie odwracał moją uwagę:D];

-> o 23.50 przybył Mężuś :D i trochę pochichotał widząc mnie skacząco,dychająco, masującą - ale zaraz zaczął mi masowac plecy, podawać wodę i pomadkę do ust :)

-> po około 15-20 min. położna sprawdziła rozwarcie i stwierdziła, że jest prawie całkowite - i że "idę jak burza" :D

-> i tak trafiłam na łóżko, gdzie bóle się nasilały, ale wg położnej były troche słabe, bo w skali do 100 ja miałam 50,60 czasem 70 :D

-> Mężuś podawał mi cały czas wodę do picia i pomadkę do ust [strasznie mi zasychało w gardle od tego oddychania:)], trzymał mnie za rękę i nawet głaskał i cmokał w czoło :D A ja starałam sie rozluźniać całe ciało między skurczami co pomagało mi zebrać siły :]

-> gdy zaczęły się skurcze parte położna zaczęła wydawać instrukcje, które na początku troche chaotycznie wykonywałam ale potem to już akcja się tak rozkręciła, że nie było czasu na myślenie :)

-> Cały czas byłam świadoma tego co sie dzieje, nie bolało aż tak, a Meżuś tak się wczuł w akcje, że pod koniec też mnie dopingował :) A najtrudniej było zatrzymać powietrze i przeć jak na "kupę" [tak do mnie ciągle krzyczały hihihi]aż do granic wytrzymałości hehe :) Potem miałam popękane żyłki na całej twarzy od wysiłku[na szczęście już zniknęły] hehe:)

-> położne po bokach, a Mężuś przy mym wezgłowiu widział wszystko i pomagał trzymac głowę, i wode podawał i wycierał twarz ręcznikiem:)

-> i tak ostateczna akcja trwała około 15min. z finalnym chlupnięciem na końcu [no i nacięciem w trakcie - jak trzeba to trzeba:)];

-> odcięto pępowinę, zaraz podstawiono mi pod oczy z pytaniem czy widze co urodziłam hihi i podano mi ją na chwile na ręce - zdążyłam tylko poweidzieć jaka ona fajna, ładna czy coś takiego i zabrali ja na oględziny  noworodkowe - Mężuś podążył na korytarz;

-> urodziłam jeszcze łożysko a potem zostałam wyczyszczona i zszyta - pogawędziłam sobie z lekarzem i położną dobre 20 min.

-> no a potem położne pomogły mi położyc się na łóżko i poprosiły Mężusia i przywiozły Małą :)

-> i tak do 3.30 posiedzieliśmy sobie już we trójkę dziękując Bogu, że wszystko dobrze sie skończyło :D a w między czasie poprosiłam Męzusia, żeby zawowłał położną by podała mi Małą do pierwszego karmienia - Monisia od razu wiedziała o co chodzi z tym zasysaniem hehehe :D

C.D. "w szpitalu"

 

CAŁUSKI!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam 😊